Groźba „Retail apocalypse”. Nie taki diabeł straszny
Fala „Retail apocalypse” za Oceanem pochłania swoje kolejne ofiary. Ekonomiści i analitycy wieszczą, że skutki zmian prędzej czy później zaczniemy odczuwać na Starym Kontynencie, a co za tym idzie i w Polsce. Patrząc na same cyfry, rzeczywiście zjawisko wydaje się bardzo groźne. Jednak gdy spróbujemy ocenić ryzyko także przez pryzmat uwarunkowań kulturowych, można dostrzec nadzieję, że w Polsce apokalipsa, podobnie jak ostatnia globalna recesja, w ogóle się nie wydarzy. Polska gospodarka, jako zielona wyspa ma się wciąż bardzo dobrze.
Skąd aż taki optymizm? W naszym kraju wyjście na zakupy jest swoistą pokoleniową rozrywką, metodą na spędzanie wolnego czasu. Od lat wśród sprzedawców funkcjonuje określenie pewnej grupy klientów mianem „wioski apaczy”. Wzięło się od tej części konsumentów, którzy na zadane w sklepie pytanie „w czym mogę pomóc?” odpowiadają „a, paczę tylko”. Żarty żartami, ale zjawisko jest zbadane, opisane a jednym ze sposobów na wykorzystanie tego trendu są kroki podejmowane przez rynek. Galerie handlowe inwestują w rozrywkę. Co więcej okazuje się, że można przyciągnąć klientów nawet w trakcie niehandlowej niedzieli, czego dowodzą działania jednej z kieleckich galerii. Duże centra handlowe jak i mniejsze parki handlowe dostosowują się zarówno do zapotrzebowań najemców jak i konsumentów, proponując nowe rozwiązania „na spędzanie czasu”, podczas gdy zakupy robione są przy okazji. Zatem obserwując sytuację na Zachodzie, mamy czas aby przygotować się, szybko podjąć kroki minimalizujące zagrożenie.
W analizach i opiniach na temat zjawiska handlowej apokalipsy pojawiają się przykłady kłopotów polskich sieci handlowych, jak choćby Alma, czy Bomi. Tu należy wyraźnie powiedzieć, że głównym źródłem tarapatów jest przewaga i silna konkurencja ze strony Lidla czy Biedronki. Obie sieci handlowe prężnie się rozwijają i planują kolejne otwarcia. W Polsce zresztą wciąż mamy do czynienia z nienasyconym rynkiem, szczególnie w mniejszych miejscowościach. Tu ekspansja dopiero się rozpoczyna, obok dyskontów spożywczych powstają małe parki handlowe, a wśród najemców są sklepy RTV AGD czy drogerie znanych marek. I najczęściej są to pierwsze obiekty tych sieci w rejonie, co cieszy klientów, którzy nie mieli wcześniej dostępu do takiej oferty.
Ostrożny optymizm nakazuje wierzyć, że e-handel w ogóle nie będzie zagrożeniem dla branży spożywczej, a jedynie uzupełnienie oferty i sposobem na zwiększenie przywiązania klientów do marki. Zakupy spożywcze, z dostawą do domu oferowane przez Tesco nie zrewolucjonizowały rynku. Lidl w swoim e-sklepie w ogóle nie sprzedaje „spożywki”. Sklepy odzieżowe oferujące produkty w sieci też nie zrezygnują do końca z placówek stacjonarnych – nadal wielu kupujących idzie do nich aby przymierzyć, sprawdzić jakość a następnie ewentualnie szuka „produktu w promocji” w Internecie. Zmysły zresztą odgrywają ważną rolę w przypadku wspomnianych wcześniej zakupów spożywczych, choćby warzyw. Tego nie da się zastąpić żadną technologią.
Wyjście na zakupy jest jedną z form spędzenia wolnego czasu, ale nie wśród Amerykanów. Ich swoiste przyzwyczajenie do wygodnictwa rzeczywiście wpływa na na silny rozwój e-sklepów i potęguje zjawisko apokalipsy. Z tymi argumentami nie sposób się nie zgodzić. Prawdziwe szaleństwo e-zakupów panuje natomiast w Azji. W Japonii, czy Korei mamy do czynienia z rozwiązaniem, które dla nas nadal brzmi jak science fiction – tam ludzie pracują po 15 godzin dziennie, zatem dla zaoszczędzenia czasu stworzono ściany w metrze z fotografiami produktów. Przemieszczając się można zrobić zdjęcie aplikacją i w ten sposób tworząc koszyk produktów zamawiamy towary, które są dostarczane pod drzwi nim kupujący dotrze do domu. Jednak aby system funkcjonował, produkty muszą być dowożone z miejsca bliskiego odbiorcom by trafiać na czas więc, zatem i tak powierzchnia handlowa jest niezbędna w dużej liczbie punktów.
Analizując zjawisko i tworząc „plan ratunkowy” (już teraz, chociaż na którego powstanie polscy przedsiębiorcy i ekonomiści mają jeszcze czas), trzeba także zwrócić uwagę na etapy życia „produktu” jakim są rental parki na przykładzie USA: obiekty przekształcane są na kompleksy restauracyjne, a mniejsze lokale handlowo-usługowe dla mniejszego biznesu, na biura. Sprawdzonych rozwiązań jest wiele, a wszystko jest kwestią pomysłu. W Niemczech na przykład powstają centra usługowe, gdzie zamiast sklepów, na podzielonej powierzchni działają punkty krawieckie, ślusarskie, czy szewc.
Koniec końców dobrym prognostykiem dla polskiego rynku retail jest również duży popyt ze strony zagranicznych profesjonalnych podmiotów z Europy, Stanów Zjednoczonych oraz Azji, świadczący o potencjale i stabilnych prognozach na okres 15, a może nawet 20 lat.
Powrót